Najnowsze wpisy


lut 18 2009 tupfftutrz
Komentarze: 0

rzech nieznajomych wędrowało lasem w kierunku miasta smoków. Southline było zbudowane w górze niegdyś zamieszkanej przez te czarne bestie. Całą górę otaczał mroczny las, do którego żaden banita nigdy się nie zapuszczał. Mieszkała tu cała przestępcza organizacja świata Azalkmar. Żaden normalny szanujący się człowiek nie zapuszczał się do tej miejscowości z obawy o własne życie. 
  Wartownicy przed wielką bramą prowadzącą do miasta zdziwili się, że ktoś idzie w ich stronę. W końcu chyba każdy człowiek, elf, krasnolud czy gnom wiedział, jaką sławą okrywa się Southline. Gdy nieznajomi podeszli do bram i jeden z nich, w czarnym płaszczu z wielkim mieczem na plecach trzymający w lewej ręce laskę druidzką, wyciągną rękę z jakimś pismem i wręczył ją wysokiemu strażnikowi w płytowej zbroi z przypasanym mieczem . Ondurin, bo tak miał na imię ów wartownik otworzył bramę i powitał dziwnych przybyszów:
- Witam wielmożnego maga Theurdusa
Mag bez zainteresowania słowami strażnika wszedł razem z towarzyszami za bramy miasta.
Theurdusowi towarzyszyły dwie zakapturzone postacie. Jedną z nich był elf renegat, w ciemnozielonym płaszczu z magicznym sztyletem rodziny Mekan’et przy lewym boku. Przy prawym kołysał się w rytm jego kroków krótki miecz z wygrawerowanymi runami. Całości dopełniał noszony na plecach długi łuk i kołczan strzał. Mellion był młodym elfem żył zaledwie sto lat a był już znany ze swych wyczynów w połowie świata, pracował jako ”łowca”. Drugą postacią był człowiek w biało czarnym stroju charakterystycznym dla skrytobójców ze wschodu, zwali go znachorem, ponieważ był perfekcyjnie wyuczony zaawansowanej magii leczniczej. To dzięki niemu jeszcze żyli. Magnus był cichym człowiekiem podczas wędrówki rzadko zabierał głos w dyskusjach maga i elfa, lecz tym razem było inaczej.
- Mam złe przeczucie, że w tym mieście nic dobrego nas nie czeka Theurdusie – rzekł skrytobójca.
- Ha ha jak w każdym mieście Magnusie, jak w każdym mieście – odpowiedział rozbawiony mag 
- Musimy tę sprawę załatwić jak najszybciej i zmyć się z tej okolicy – powiedział elf - Nawet jak dla mnie jest tu nieprzyjemnie – dodał po chwili.
- Nie, tym razem najpierw zarobimy trochę złota i kupimy zapasy, przydałoby się naprawić ekwipunek – odpowiedział mag 
Elf wyciągnął miecz, zauważył, iż podczas tej wyprawy jego oręż lekko się wyszczerbił.. 
- Theurdusie masz rację – powiedział ze smutkiem Mellion 
- Nie martw się elfie tutaj mają najlepszych kowali, twoja broń będzie jak nowa – odpowiedział mag 
Southline było podzielone na dwie części, wschodnią – handlową, i zachodnią – upodobaną przez różnej maści bandytów, złodziei czy rzezimieszków. Wędrowcy znużeni podróżą zaszli do „Martwego Barona”. O dziwo w karczmie było niemal pusto i nikt nie zwrócił uwagi na nieznajomych. Mag wskazał towarzyszom stolik w głębi sali. Po zajęciu miejsc przez przybyszy podszedł karczmarz.
- Witam, w czym mogę pomóc zmęczonym podróżnikom? – rzekł Craig
- Miło cię znowu widzieć stary przyjacielu – odpowiedział mag 
- Theurdusie to ty? Wybacz, że cię nie poznałem – odrzekł zaskoczony karczmarz 
- Mellionie, Magnusie, poznajcie mojego dobrego znajomego z czasów, kiedy należałem do szkoły magii, nazywa się Craig – powiedział. 
- Należałeś, to znaczy, że cię wyrzucili – stwierdził ze smutkiem Craig 
- Tak, wyrzucili mnie. Ktoś doniósł, że zacząłem praktykować, nowy rodzaj czarów, może nieco inny – wyjaśnił Theurdus.
- W czym mogę ci pomóc przyjacielu – zagadnął barman.
- Przydałaby się jakaś praca i pokoje do spania – od powiedział mag.
- Jeśli o pracę chodzi, to mam pewne dobrze płatne zlecenie – odrzekł karczmarz i przyniósł pismo magowi.
- Podobno – zaczął czytając jednocześnie – strażnicy mają problem. Nie radzą sobie z orkami. Moim zdaniem możemy im pomóc za ... tysiąc sztuk złota – dodał uśmiechnięty mag – co o tym sądzicie towarzysze? – zapytał Theurdus
- Łatwiejszej roboty nie mogliśmy znaleźć – odpowiedział zadowolony Mellion.
- Do kogo musimy zgłosić się po nagrodę – spytał Magnus?
- Głowę szamana – przewodnika i jego broń zanieście do burmistrza Todda – odpowiedział po chwili karczmarz.
- Nie ma sprawy, a teraz coś byśmy zjedli i się napili. O ile masz to czegoś mocniejszego. Na szlaku nie ma za wiele okazji – powiedział mag.
Po sytym posiłku Theurdus wraz z towarzyszami udali się na spoczynek. Mag przed snem musiał odprawić rytuał by skupić energię przed starciem następnego dnia. 
 Wczesnym rankiem towarzysze zebrali się, spożyli w skupieniu śniadanie i wyruszyli. Szczegóły zadania mieli otrzymać od Ondurina. Po przybyciu pod bramę spytali o przybliżone miejsce obozowiska i ewentualne niebezpieczeństwa. Wartownik podał kierunek, którym powinni zmierzać i nie mówiąc jednak nic więcej. Drużyna podążyła wskazaną ścieżką. Po około godzinie dotarli na miejsce. Znaleźli się na skarpie skąd było widać całą wioskę orków przygotowujących się do jakiegoś starcia. Theurdus pragnął zakończyć tę misję jak najszybciej, obaj towarzysze zgodzili się z nim. Mag rozpoczął od rzucenia migoczącej bariery na obozowisko potworów, tak aby żaden z nich nie miał szans ucieczki. Przeciwnicy nie wiedząc, co się dzieje krzątali się bezładnie. Wtedy właśnie elf zaczął zasypywać ich strzałami. Z każdym wypuszczonym pociskiem było słychać nieludzkie wycie, po czym kolejny ork padał na ziemię zalany krwią z wystającym z ciała drzewcem. W pewnym momencie bariera zanikła i przeciwnicy po chwili z wściekłością rzucili się w kierunku nieznajomych najeźdźców. Mag pospiesznie zaczął wypowiadać długą inkantację. Po jej zakończeniu w ziemi pojawiła się czarna przestrzeń, z której wyłoniły się dwa kruczo-czarne psy. Theurdus z zadowoloną miną zdjął miecz z pleców i chciał zaszarżować na biegnące naprzeciwko orki, wspomóc swoje niedawno wezwane ferniry. Gdy maga dzieliło już kilka metrów od oddziału rozwścieczonych orków, jak gdyby znikąd pojawiła się przed nim ognista kula posyłając go na parę stóp wzwyż i spory kawałek do tyłu. Z szeregu wrogów wyłonił się wysoki ork w czerwono zielonej szacie z krwistą laską u boku zakończoną czerwoną płonącą kulą. Theurdus leżąc na ziemi rozpoznał, że szaman trzyma bardzo potężny ognisty artefakt. Najlepiej go unieszkodliwić żywiołem wody, lecz magowi trudno było sobie przypomnieć inkantację związaną z wodą. Teraz żałował, że zamiast zaklęć różnych żywiołów opierał się tylko na swej upodobanej mrocznej sztuce. Myśląc tak zdał sobie sprawę, że głosy hałas bitwy powoli słabnie. Zastanawiał się czy możliwe, iż tak szybko wygrali. Nagle wszystko ucichło i pociemniało. Zemdlał. Magnus ostrożnie podszedł do wodza orków i zaczął tłumaczyć, że on jest tu przypadkiem i czy puszczą go wolno. Spotkał się jedynie ze śmiechem szamana oraz ognistym pociskiem, który go przewrócił. Wszystko zostało w rękach Melliona. Elf bez chwili namysłu wyrzucił łuk i kołczan, wyciągnął sztylet oraz krótki miecz i rzucił się na szamana. Dotarł do niego tak szybko, jak tylko potrafią elfy. Ten nie zdążył nawet podnieść swej laski, szarża była tak niespodziewana. Po chwili z gardła trysnęła fontanna krwi opryskując wszystko dookoła, jednemu z najbliżej stojących odciął rękę. Reszta orków stała sparaliżowana, gdy zobaczyła, co się stało z przywódcą i pierwszym wojownikiem. Po chwili jednak rzuciły się z furią na zabójcę ich wodza. Mellion nie zdołał oprzeć się atakowi ze strony tak wielu nieprzyjaciół. Po chwili on również został posłany na ziemię. W międzyczasie mag się ocknął. Nie zajęło mu wiele czasu by się zorientować w sytuacji. Wypowiedział - Darubeath’u – z resztką sił. Z jego palców wystrzeliły czarne błyskawice. Wykończył w ten sposób część przeciwników, najbardziej zagrażających elfowi. Następnie Magnus wraz z przywołanymi demonicznymi psami pozbyli się pozostałych bestii. Po kilku chwilach, jakie zajęło im wyleczenie najgroźniejszych ran zaczęli wędrówkę powrotną do Southline. Gdy opuszczali las, Mellion kątem oka zauważył istotę wyglądającą z daleka na gnoma biegnącego z odciętą prawą ręką, przetarł zalane potem oczy, lecz gdy znów spojrzał nigdzie go nie było widać. Gdy wędrowcy zbliżali się do bramy, gdzie stał jak zwykle Ondurin. Wartownicy, którzy zobaczyli w jak kiepskim stanie są podróżnicy postanowili im pomóc niosąc ich ekwipunek do karczmy, w której się zatrzymali.
 Następnego ranka, gdy wszyscy się obudzili postanowili zjeść śniadanie, opatrzyć resztę ran i zanieść trofea z wyprawy do burmistrza. Po dotarciu na rynek spostrzegli nietypowy kształt budynku, coś jakby ... laska? Zdecydowanym krokiem cała trójka wkroczyła do wieży. W niej był jedynie hol wejściowy i pół okrągłe schody prowadzące do komnaty burmistrza. Theurdus otworzył wielkie drzwi i wszedł do pokoju gdzie zobaczył maga. Jego szata wskazywała na to, że uczył się w tej samej szkole, co Theurdus tylko na wydziale jasnej magii. 
- Witam szanownego pana burmistrza – rzekł Theurdus
- Czego chcesz? – odpowiedział Todd
- Chcę nagrody za wytępienie orków – odrzekł mag
- Co? A gdzie masz dowody? – zagadnął zdziwiony burmistrz
- Tu – powiedział Theurdus i do sali weszli Mellion trzymający głowę, a Magnus laskę.
- Nie wierzę własnym oczom - wykrzyknął Todd 
- A teraz prosimy o nasze tysiąc sztuk złota – poprosił Magnus
- Dziękuję wam bardzo za to. Dam wam tysiąc pięćset sztuk złota – odpowiedział szczęśliwy władca – Jakie są imiona tych którzy rozgromili orków – zapytał burmistrz
- Ja nazywam się Heinz, elf to Falandar, a ten zwie się Brokk – skłamał Theurdus
- Miło was poznać, miałbym dla was kolejne zadanie – rzekł Todd 
- Zgłosimy się jak naprawimy ekwipunek – odpowiedział mag 
- Do zobaczenia - pożegnał się Todd
Cała trójka pokłoniła się i wyszła, Theurdus przekraczając drzwi rzekł pod nosem
- to będzie szybciej niż myślisz zdrajco Eldarze.
- Jak nisko upadłeś Cavindelu mój mistrzu - powiedział zmartwiony mag za bramami wieży.
 

Shaggy                  


poniedziałek, 22 wrzesień 2008

Po pewnej przerwie kolejne, mam nadzieję niezłe opowiadanie. Nie jest bezpośrednio związane z poprzednim, chodź pewne wątki na pewno będą zbieżne. W dodatku zaznaczam, iż dzieją się w tym samym świecie. Nie porzucam poprzedniego cyklu. Na razie po prostu kreuję fabułę o czym się przekonacie po przeczytaniu poniższego tekstu oraz po nim kolejnych.  

Przepowiednia Bugara


- Wejść ! - wrzasnęła ze środka starucha. Niewielka chata pełna była gęstego dymu. 
- Bujnego owłosienia - przywitał się wysoki, barczysty wojownik. - Czy szamanka mnie wezwała? - zapytał znajdującej się przy niewielkim ogniskukobiety.
- Tak wzywałam Bugarze. Sądzę iż nadszedł ten moment.
- To znaczy jaki? 
- Ten. 
- Aaa, chodzi o ten moment. - Na kudłatej twarzy pojawiło się coś na kształt zrozumienia. - Ale tak wcześnie? Ojciec miał czterdzieści zim gdy odbył swoją Bakirę.
- Tak, zgadza się. Lecz twoja próba zacznie się niestety znacznie wcześniej. Co więcej będzie o wiele niebezpieczniejsza. Szczerze mój chłopcze wątpię byś miał szansę wyjść z niej żywo - dodała smutno już na koniec.
- A na czym będzie owo zadanie polegało szamanko? 
- Naprawdę mi przykro, ale będzie zupełnie inne niż wszystkie poprzednie. Udasz się w daleką podróż. Kości wyjawiły mi co na końcu tej wędrówki spotkasz.
- Nie rozumiem. Gdzie mam się udać i po co? I czemu droga babko masz taką minę? - Spojrzał na przygnębioną twarz starszej kobiety.
- Gdy wyjawię ci po co i gdzie masz się udać sam zrozumiesz wyraz mojej twarzy. Zacznę jednak od wizji. Tej nocy rozmawiałam z przodkami i otrzymałam przepowiednię. Dziwną chodź jednoznaczną. Mój drogi, musisz w swej Bakirze opuścić nasze ziemie.
- Co? Mam opuścić smutne doliny? Ale po co? Sytuacja w innych klanach jest napięta i nie wiem jak mnie tam przyjmą. - Mina wróżbitki jeszcze bardziej zrzedła. 
- Bugarze, oh Bugarze, ty nie opuszczasz ziemi naszego klanu i udajesz się do innego, ty opuszczasz w ogóle góry. 
- Co? Jak to? Że niby po co mam udać się w podróż poza błogosławione przez Bera ziemie? Powiedz mi jaka straszliwa przepowiednia zsyła na mnie próbę tak ciężką, że muszę wyruszyć aż do przeklętych krain?
- Spokojnie, wszystko ci powiem. Prawda, mimo iż zagmatwana jasno wskazuje gdzie i po co masz wyruszyć. Przodkowie kazali ci wyruszyć w poszukiwaniu trzech osób. Wiem to trochę dziwne ale taka jest prawda. Odnajdź uczciwego księcia mój wojowniku, bezsilnego szamana i co będzie chyba najtrudniejsze dobrego demona. 
- Szamanko mam kilka pytań. - Zdezorientowany chwilę się zastanowił. - Kim jest książę i kto to jest ten cały demon? - Gardłowy śmiech wypełnił całe niewielkie pomieszczenie. 
- Zapomniałam już z kim tak naprawdę rozmawiam. Wybacz, wybacz. Więc zacznijmy od księcia. Po tym właśnie poznałam, że musisz udać się do krain. Książę to ktoś taki jak twój ojciec. Rządzi innymi, chodź w nieco odmienny sposób. Tu gdzie każdy może trzymając topór w dłoni wyrazić sprzeciw co do niemądrej decyzji, wódz stara się takowych unikać. Tam rządy nieco się różnią. Więcej dowiesz się na miejscu. Pamiętaj jednak, że ma być uczciwy, o co raczej ciężko. A sprawa druga, no cóż. Pamiętasz jak ci opowiadałam o bestiach nie z tego świata, które mordują i niszczą wszystko co spotkają na swojej drodze? No, w skrócie już wiesz co to demon.
- Ale szamanko, gdzie ja znajdę w takim razie dobrego demona?
- O ile taki istnieje to ... nie wiem. Szukaj jednak, bo jeżeli nie odnajdziesz tej trójki smutne doliny i całe szare góry czeka zagłada. Przynajmniej tak mówią przodkowie, chodź ja im do końca nie wierzę. Mimo wszystko postaraj się, bo być może wyjątkowo mają rację. Wyruszasz jutro o świcie. Idź się przygotować i ... niech cię Ber błogosławi.

*

  Drzwi do karczmy z hukiem się otworzyły i do środka wszedł wysoki, odziany w futra wojownik. Ostrze przewieszonego przez plecy topora pokryte było cienką warstwą lodu. W sali zapadła cisza. Zajazd o tej porze jak zwykle zapełniony był podróżnikami i wędrującymi z karawanami handlarzami. Z rudej brody przybyłego ściekała strużka wody. Pod wpływem ciepła cały śnieg na nim zaczynał topnieć. Stał tak przez chwilę mierząc każdego groźnym spojrzeniem po czym rzucił - Bujnego owłosienia - i ruszył w kierunku lady. Gospodarz najwyraźniej nie wiedział co począć więc stał w miejscu. W końcu nieznajomy podszedł do niego i bardziej po koleżeńsku się przedstawił - Jestem Bugar z klanu Świni, miło mi. 
Z klanu? Rozniosło się po sali. Z gór? No tak, barbarzyńca.
- Przyjacielu - zapytał wojownik barmana. - Mam kilka pytań, odpowiesz mi na nie? - Mimo starań aby nie zabrzmiało to ostro, człowiek aż się skulił.
- Oczywiście, pytaj.
- A więc, macie wolne pokoje i czy można tu płacić srebrem?
- Tak, tak - odparł szybko mężczyzna.
- Co tak tak. Macie pokoje? - Zdenerwował się nie rozumiejąc.
- Znaczy się, tak mamy pokoje i tak można płacić srebrem.
- Aaaa - wyraźnie uspokoił się góral. - To tak jeszcze zapytam. Mam taki problem, hmm jakby to ująć, znasz może jakiegoś uczciwego księcia? Wiesz może też być bezwolny szaman albo ewentualnie dobry demon? Z ostatnim może być ciężko więc jak wiesz cokolwiek to powiedz proszę. - Pomimo ostatniego proszę całość zabrzmiała jak groźba.
- Że co? - Nie zrozumiał rozmówca. Mężczyzna siedzący obok zaczął się głośno śmiać. 
- Szukasz uczciwego księcia? - Znowu zaczął się śmiać. - Mój ty tępy dzikusie. Widać żeś nie stąd. Lepiej zrobisz jak kozy pójdziesz paść aniżeli księcia szukasz. 
- Jestem Bugar z klanu Świni więc szacunku trochę.
- A ja jestem Nestor - odparł wciąż uśmiechnięty brunet. - Jeżeli poszukujesz księcia to moim zdaniem najuczciwszym z nich wszystkich jest pan zachodnich lasów. A tak na marginesie to po co go szukasz? Masz nadzieję na służbę, a nie chcesz zostać oszukanym więc szukasz prawego?
- Właściwie to nie. Powiedzieć ci jednak nie mogę po co. Naraził bym cię. - Na twarzy rozmówcy pojawiło się jeszcze większe zainteresowanie. 
- Coś możesz powiedzieć, bo chyba nie masz zamiaru zamordować księcia?
- Dobrze, powiem trochę, nic ważnego jednak nie zdradzę. Spełniam przepowiednię.
- Co ? - Odsunął się nagle od niego jak najdalej. - Jeżeli mówisz prawdę to nie zbliżaj się do mnie. - Nagle cała uwaga na sali skierowana została na nich.
- Nie rozumiem a co złego jest w przepowiedniach? O ile wiem nie są zaraźliwe.
- Precz stąd - ktoś krzyknął - przepowiednie to narzędzia magów do czynienia zła - rzucił ktoś inny.
- Nie znam żadnego maga, to tacy wasi szamani? - Zapytał jednak nie otrzymawszy odpowiedzi kontynuował. - I nigdzie stąd nie idę bo zamierzam tu spać. Jak wam przeszkadzam to sami idźcie na zewnątrz. 
- Śmierdzący dzikusie, myślisz że kim ty jesteś? Wynocha albo cię poszatkuję. - Groził łysy traper z przypasanym do boku mieczem.
- Nie, proszę nie tutaj - błagał właściciel. - Idźcie na zewnątrz, byle nie tutaj.
- Co? Boisz się? - ponownie zapytał pewny siebie. - Dam ci szansę i policzę do trzech nim zaatakuję. Lepiej przygotuj się przez ten czas. Raz, dwa. Co? Gdzie ty idziesz? - zawołał widząc, że przeciwnik kieruje się do drzwi. 
- Pan tego domu kazał nam iść na zewnątrz, a jako gość nie mogę nie usłuchać.
- A więc niech będzie na zewnątrz. Dla mnie to i tak bez różnicy. Zabiłem dziesiątki takich jak ty.


  *

  Następnego dnia, o świcie, drogą na zachód już szedł, wysoki rudobrody wojownik. Ciemne plamy zdobiły jego szare futro. Pamiątka po pierwszym w krainach zabitym przez niego człowieku. Pierwszym i bynajmniej nie ostatnim. Za nim na białym śniegu leżała odcięta od reszty ciała głowa. Jej puste spojrzenie skierowane było na majaczące w oddali górskie szczyty.


poniedziałek, 1 wrzesień 2008

Wędrówka Sibara cz.2

Jeżeli czytasz ten tekst oznacza to, że pierwsza część "Wędrówki Sibara" zaciekawiła cię w jakimś, choćby niewielkim stpniu. Mam nadzieję, że kolejna część również cię nie zawiedzie.

Wędrówka Sibara cz.2

Że niby to jest ta twoja zwerbowana załoga dzielnych wojowników? - Spojrzałem krytycznie na stojących przede mną ludzi. - Mnie to raczej wygląda na bandę obszarpańców a nie wojowników. - Jeśliby się uważniej przyjrzeć to tylko dwójka z nich miało zbroje a to i tak skórzane i dziurawe w kilku miejscach. 
- Panie, mylisz się. To dzielni ludzie. Mają spore doświadczenie w walce. Nie ulękną się. W dodatku dodam że bardzo są pobożni, Styra doda im sił - nieudolnie tłumaczył. - Poza tym mam doniesienie, że banda tych niegodziwców liczy tylko pięciu zbirów i, niestety nasze obawy się sprawdziły, mają maga.
- Ale nie mogłeś ich wyposażyć przynajmniej w miecze. Spójrz tylko na nich. - Faktycznie żaden z nich nie nosił miecza a jeden nawet trzymał w rękach długi zaostrzony kij. 
- Miałem taki zamiar panie, z całym szacunkiem, ale obawiając się konfrontacji z magiem zaoferowałem ci wszystkie nasze pieniądze. Oczywiście jeżeli aż tak ci zależy to możemy wykorzystać część z twoich srebrników na zakup broni. 
- Właściwie, skoro jest ich tylko pięciu to obejdzie się bez mieczy – pośpiesznie rzuciłem. - Mamy przewagę liczebną więc jakoś sobie poradzimy. A poza tym, jak powiedziałeś ci ludzie są głęboko wierzący i wasza bogini z pewnością się nimi zaopiekuje.- Co jak co, ale ja moich, tak potrzebnych srebrników pozbywać się nie zamierzałem. Znajdowaliśmy się w lesie jakieś dwie mile od miasta. Wczorajszy niepokój powrócił na myśl o zbliżającej się konfrontacji z magiem. Gęsty las skrywał nas, i jak miałem nadzieję, z biegnącej dziesięć metrów dalej drogi, byliśmy całkowicie nie widoczni. W myślach zacząłem przypominać sobie co bardziej przydatne zaklęcia. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, cała walka rozegra się w nie więcej niż w minutę. Priorytetem było pozbyć się maga. Jeśli to się uda cała reszta jakoś się potoczy. 
Czekaliśmy dobre dwie godziny, kiedy w końcu jeden z ludzi Mattara podbiegł i zawiadomił wszystkich, że się zbliżają. Wszyscy byli gotowi kiedy zza zakrętu wyjechali. Jadąc na wozie czujnie rozglądali się na boki zupełnie jakby się spodziewali zasadzki. Jak powiedział kapłan było ich pięciu nie licząc woźnicy i dwóch starszych ludzi siedzących i rozmawiających ze sobą. Co? Jak to dwóch? Miał być jeden mag. Skupiłem się i wysłałem delikatną sondę. Pozwalała wyczuć rodzaj związanego z magiem żywiołem. Głęboko odetchnąłem wyczuwając magiczną więź tylko u jednego człowieka. To tyle jeśli chodzi o dobre nowiny. Jeden starzec był jednak zdecydowanie magiem. Najmniej poznanym przeze mnie typem maga. Żywiołem z którego czerpał energię było powietrze. W dodatku był naprawdę wiekowy, a to w przypadku maga wiązało się jeśli nie z wielką mocą to przynajmniej z ogromnym doświadczeniem, kto wie czy nie u maga nie ważniejszym. Na domiar złego bandyci byli jak mi się zdawało całkiem nieźle obyci z bronią. Fakt że każdy nosił zbroję, oczywiście skórzaną, nie podniósł mnie na duchu. Siedzący obok mnie kapłan delikatnym ruchem ręki wskazał na małą skrzyneczkę trzymaną w rękach drugiego starca. Już wcześniej się domyśliłem że musiała to być skradziona ze świątyni relikwia. 
Kiedy wóz znajdował się zaledwie o dziesięć kroków od nas, jeden z ludzi kapłana gwizdnął. Na ten sygnał z krzaków wypadło dziewięciu mężczyzn. Nie tak, to nie miało być tak, pomyślałem. To miała być zasadzka a nie otwarta bitwa. To ja miałem rozpocząć akcję starając pozbyć się maga. Zastanawiałem się czy jest jeszcze szansa żeby się wycofać. Nie było. Walka się rozpoczęła. Jeżeli tak miało być to trudno. Siedzący na wozie mag podniósł się i ogarnął wzrokiem wszystko co się koło niego działo. Zaczął coś mamrotać i lekko kręcić ręką. Nie znam się na magii powietrza ale widocznie rzucał zaklęcie. To była moja szansa. Wziąłem głęboki wdech i skupiłem się na cieniu wspomnianego maga. Powoli otworzyłem bramę czując wyciekającą przez nią energię. Myślą nadałem jej kształt po czym szepnąłem słowo stworzenia. Wojownicy zobaczyli tylko jak z miejsca na wozie gdzie padał cień ich czarownika wystrzeliła gruda szarej masy, kolorem przypominająca błoto i z wielką szybkością zmierzała w kierunku głowy maga. Na moment jednak nim to się stało ten musiał coś wyczuć i krzyknął coś. Jego ciało otoczyła niewidzialna tarcza. Pocisk nieszkodliwie odbił się od niej nie czyniąc nikomu szkody. Kiepsko pomyślałem. W co ja się wpakowałem. To nie był byle jaki mag. Ten był naprawdę potężny i wątpiłem bym w bezpośrednim starciu miał jakąkolwiek szansę. Całe szczęście ten nie zorientował się jeszcze gdzie stoję i miałem chwilę czasu na zastanowienie się co robić dalej. No i bitwa. Póki mag nie dowie się z kim ma do czynienia nie spróbuje żadnego zaklęcia by pomóc swym wojownikom bojąc się, że się odsłoni. Poczułem mrowienie na tylko chwilę przed tym nim błękitna kula wystrzeliła z dłoni maga kierując się wprost na mnie. Kurczę, nie pomyślałem że magowie związani z powietrzem bez mniejszego problemu mogli kogoś zlokalizować nawet ukrytego w gęstych krzakach. W końcu powietrze było wszędzie. Dwa wypowiedziane przeze mnie słowa i przede mną pojawiła się czarna plama. Niebieska kula uderzyła w nią i po prostu znikła. Na takie proste formy ataki moja cienista tarcza sprawdzała się idealnie. Gorzej jednak gdy przeciwnik wpadnie na coś bardziej wymyślnego. Na razie jednak zamierzał mnie chyba wybadać. Teraz liczy się czas. Musiałem działać szybko, wiedząc że jeśli się da tak doświadczonemu magowi chwilę czasu nie ma co liczyć na wygraną. Cień zaprzęgniętego do wozu konia nada się idealnie. Wystarczająco duży. Po chwili poczułem ogromną ilość energii która chce się wydostać przez tę cienistą bramę. Pozwoliłem jej na to, jednocześnie określając w jakiej formie ma się uwolnić. Setka czarnych strzał wystrzeliła z ogromną prędkością wydawałoby się że z ziemi. Nawet potężny mag nie powstrzyma takiej ilości energii naprędce wzniesioną tarczą. I faktycznie mag spóźnił się i dwa pociski dotarły do celu. Jedna wbiła mu się w udo a druga niestety tylko zadrasnęła ramię. Mimo to mag wydawał się być zaszokowany. Walka obok wozu toczyła się dalej. Trzech z naszych leżało już na ziemi razem z tylko jednym ze złodziei. Chciałem im pomóc ale jak najszybciej należało zakończyć sprawę z magiem. Kolejny głęboki wdech i długa czarna włócznia skierowała się w stronę wstającego powoli maga. Już koniec pomyślałem i lekko uśmiechnąłem się. Za wcześnie. Moja włócznia, jedno z najsilniejszych znanych mi form ataku znikła. Po prostu znikła. Nie mogłem w to uwierzyć. Po chwili zorientowałem co się dzieje. Drugi starzec też musiał być magiem. Wykrzykiwane słowa w nieznanym mi języku wskazywały że rzuca jakieś zaklęcie mimo że nie miałem pojęcia jakie. Po chwili się zorientowałem. Przerażające. Cztery zwłoki poległych żołnierzy podniosły się powoli z ziemi. Czy to możliwe by ten człowiek był nekromantą? Nekromanta czy nie sytuacja jest krytyczna. Uciec już nie mogłem. Trupy skierowały się w moją stronę, o tyle dobrze, że bardzo powoli. Jednak obie osoby na wozie zaczęły już czarować. Co mogłem zrobić. Możesz zrobić wszystko co tylko pojawi się w twojej głowie. Przypomniały mi się słowa mistrza. Twoja magia nie ma takich ograniczeń jak magia żywiołów. Ty nie czerpiesz z energii z cienia. Ty ją tylko przez cień pobierasz. Pobierasz i nadajesz kształt oraz formę. Jeżeli masz jakiś pomysł nic nie stoi na przeszkodzie w zrealizowaniu ci go. Jeżeli mistrz nie mylił się co do mnie to może się udać to co zamierzam zrobić. Jeśli nie, już jestem martwy. Dwóch potężnych magów i cztery zmierzające do mnie ciała. Nie mam nic do stracenia. Ponownie się skupiłem, tym razem jednak nie na cieniu. Nie na jednym. Magicznym wzrokiem widziałem wszystkie cienie, oczywiście te rzucane przez żywe istoty. Wyłowiłem te które należały do naszych wrogów. Poczułem je. Czułem ich ogromną energię jednak nigdy nie otwierałem więcej niż jednej bramy naraz. To co teraz zrobię będzie próbą rzucenia zaklęcia, jednego z najpotężniejszych jakie znam, nie raz ale dziesięciokrotnie, dwóch magów na wozie, czterej walczący wojownicy i cztery zbliżające się do mnie zwłoki. I to wszystko jednocześnie. Nie mam czasu na wykonywanie po kolei dziesięciu inktancji. Czując te dziesięć cieni zacząłem je zamieniać w bramy przez które zostanie wypuszczona energia. Zacząłem delikatnie nucić zaklęcie jednocześnie określając myślą formę. Magowie chyba się zorientowali że coś się dzieje bo od razu z jednego dłoni wystrzelił błękitny pocisk. Trafił mnie prosto w klatkę ciężko przy tym raniąc. Jednak nie mogłem przerwać. Nie w tym momencie. Czułem jak siła zaczęła się wyrywać nie chcąc przyjąć pożądanej formy. Ale nie mogłem się poddać. Walczyłem teraz o życie. W końcu, wydawało mi się że minęło przynajmniej z pół godziny, prawie skończyłem, i nadal żyłem. Drugi starzec zaczął wykrzykiwać znowu nieznane mi słowa, chyba próbując mnie w jakiś sposób powstrzymać. W końcu zbliżając się do końca podniosłem do góry ręce i głośno wykrzyknąłem -Ari Otkef niech cienie przybiorą prawdziwą formę. Na początku nic się nie działo nagle jednak wykrzykujący starzec urwał z szeroko otwartymi oczami. Jego cień wstawał. Nie był już tylko płaskim cieniem lecz cienistym ciałem wzorowanym na swym właścicielu. Po kolei cień każdego z walczących przybrał formę. Jako pierwszy zorientował się co się święci mag powietrza. Rzucił się w tył jednocześnie wykrzykując słowa zaklęcia które jak sądził pomoże mu. Pomylił się. Zaklęcie przeleciało na wylot nie czyniąc przeciwnikowi krzywdy. Seria kolejnych czarów poskutkowała podobnie. W końcu kiedy wszystkie cienie powstały u każdego z walczących wrogów zaczęło się. Rzeź swych właścicieli nie trwała długo. Jak na ironię najdłużej trzymał się, nie żaden z magów, ale jeden z bandytów. Od razu zaczął uciekać. Jednak to nie mogło się udać. Cień związany ze swym właścicielem pojawił się, obok uciekającego chwilę po tym jak ten oddalił się na dziesięć kroków. Całość trwała może z pół minuty. Korzystając z okazji podbiegłem do wozu i zabrałem skrzyneczkę. Podbiegłem do, siedzącego cały czas w krzakach kapłana i szarpiąc go zacząłem się oddalać od miejsca walki. Wolałem nie być w pobliżu kiedy cienie uwolnią się od swych właścicieli. Jeszcze kwadrans po tym są niebezpieczne atakując każdą żywą istotę. Po tym czasie rozpłyną się i energia utraci formę. Wolał być jak najdalej stąd nim znikną. Za nim biegła reszta która przeżyła czyli trzej wojownicy. Jakoś nie wydawali się chętni zostać i pochować poległych towarzyszy. Kiedy uznałem że jesteśmy wystarczająco daleko zatrzymałem się. 
- Brawo magu. Muszę pogratulować. Nie spodziewałem się, że jesteś aż tak potężny. I przepraszam, nie spodziewałem się że będzie dwóch magów. Wybacz mi. 
- Teraz to i tak nie ma znaczenia. Zadanie wykonane, chciałbym otrzymać resztę pieniędzy.- Rana na piersi coraz bardziej mi doskwierała. Nie krwawiłem, mój ochronnypłaszcz stłumił częściowo uderzenie, ale jeżeli nie mam połamanych żeber to na pewno będę miał wielkiego sińca. 
- Tak, tak, magu. Proszę to twoja zapłata. - Wręczył mi woreczek z brzęczącymi monetami. - Jeżeli jednak nie masz nic przeciwko udamy się od razu do świątyni. Wierni czekają na relikwię – wskazał na skrzynkę. Nie wiem co to była za relikwia ale była cholernie ciężka. Może uznawali za relikwię jakiś święty worek z ziemniakami. Ale to już nie moja sprawa. Chciałem jak najszybciej wrócić do miasta. 
- Żegnaj więc Mattarze. Nie powiem jednak że miło się robi z tobą interesy. - Skierowałem się w stronę miasteczka. Za plecami jeszcze kapłan zawołał do mnie - Pozdrów księcia ode mnie! - Odwróciłem się. - Nie rozumiem – Odkrzyknąłem. - Taki mag jak ty z pewnością prędzej czy później spotka się z księciem więc chciałbym byś pozdrowił go ode mnie. Jestem jego starym przyjacielem. Jak coś możesz się na mnie powołać! 
- Dzięki! – zawołałem. - Zrobię tak! - Całkiem miły akcent jak na koniec tak parszywej akcji.
W gospodzie na dole poprosiłem aby posiłek podano mi do pokoju po czym sam się tam udałem. Faktycznie miałem wielkiego siniaka ale nie wyglądało na to bym miał coś złamane, ot mocno stłuczone. Zjadłem przyniesiony posiłek i, jak to bywa za dodatkową opłatą, wziąłem długą kąpiel. Wróciłem do pokoju i walnąłem się na łóżko. W sumie, pomyślałem, nie jest tak źle. Dzień, dwa, odpoczynku powinien przywrócić mi siły a pieniądze które zarobiłem wystarczą mi na kilka tygodni wędrówki do celu mojej misji. Poza tym odkryłem dzisiaj nową technikę cieniomagii. Naprawdę wyjątkową i potężną technikę, choć przyznam że wolałbym jej jednak nie powtarzać. Zbliżał się wieczór i postanowiłem odpuścić sobie kolację, byłem na to zbyt zmęczony. Sen powinien mi naprawdę dobrze zrobić. 
*
Obudziły mnie jakieś dźwięki. Jak zza ściany słyszałem dobiegające skądś regularne odgłosy. Po chwili ciche stukanie zmieniło się, wraz z moim stopniowym rozbudzeniem, w głośne walenie do drzwi. Moich drzwi, żeby nie było. Pośpiesznie wstałem i ,zarzucając już na siebie płaszcz, podszedłem do drzwi. Powoli je odryglowałem i delikatnie uchyliłem. Przez chwilę myślałem że straciłem wzrok od jakiegoś potężnego zaklęcia. Okazało się jednak że efekt ciemności wywołał nie potężny mag lecz wysoki odziany w zbroję wojownik. Kiedy ja powoli uchylałem drzwi on zdecydował, że nie będzie czekał i silnie je pchnął. Oczywiście prosto mi w twarz. Za nim stało jeszcze z pięciu podobnych.
- Magu? - zapytał. – Bo jesteś magiem, prawda? - upewnił się. 
- Owszem jestem. Coś ostatnio się popularny zrobiłem. Aż za bardzo jak na mój gust. - Mężczyzna stojący przede mną już mnie jednak nie słuchał. 
- Magu, zgodnie z polecenia księcia zostajesz aresztowany.
- Co?!? - krzyknąłem nie wiedząc o co im chodzi. - Ja aresztowany? Za co?
- Mamy się z tobą nie wdawać w rozmowy. Przyznam jednak – dodał, uśmiechając się – że napaść na książęcy konwój strzeżony przez książęcego maga był raczej dość głupi .- Bez żadnego uprzedzenia zrobił krok do przodu i uderzył mnie pięścią w twarz. Upadłem nieprzytomny. - No – powiedział nadal się uśmiechając. - Ostatnio wkurzył mnie taki jeden wredny mag. Tak naprawdę – zwrócił się do towarzyszy – to ja ich w ogóle nie lubię. 

Proszę o komentowanie

Jeżeli nie jesteś zarejestrowany swoje 

opinie wysyłaj na redigost@wp.pl




Moje pierwsze opowiadanie. Mam nadzieję, że was zaciekawi, a jeśli nie to przynajmniej nie znudzi. Miłego czytania.

Wędrówka Sibara cz.1


 Z oddali słychać było dźwięki dochodzące z pobliskiego miasteczka. Otoczone przez las było niewidoczne do momentu gdy staniesz prawie że przed bramą. Tak ukryta osada, gdyby nie wąska droga do niej biegnąca, mogłaby zostać niezauważona przez wiele lat. Tego typu mieścin w królestwie było naprawdę sporo. Stojący przed kamienną bramą strażnicy przepuścili mnie bez słowa widząc mój czarny płaszcz z białym kapturem. Normalna osoba nie mogłaby liczyć na otwarcie bram specjalnie dla niej po zmroku. Ja jednak nie byłem zwyczajnym wędrowcem i strażnicy doskonale o tym wiedzieli. Klasyczny układ ulic i budynków z placem znajdującym się po środku sugerował, że chcąc znaleźć nocleg właśnie tam powinienem się udać. Idąc wąską uliczką, którą ledwie by przejechał wóz, dotarłem na niewielki rynek. To on zawsze najwięcej mówił podróżnikowi o mieszkańcach. Ten był wybrukowany i sugerował, że mieszkańcom nieźle się powodziło skoro mogli sobie pozwolić na tak drogi luksus. Widok w królestwie, całe szczęście coraz częstszy. Dokoła stały jednopiętrowe domy zbudowane z kamienia, rzadziej z drewna. Do jednego właśnie z takich drewnianych budynków skierowałem się, wabiony światłem w oknach i dobiegającym ze środka hałasem. Zdechła Świnia, bo taką ów lokal nosił nazwę, był sporą jak na tej wielkości mieścinę, pełną ludzi oberżą. Cisza jaka zaległa w pomieszczeniu po moim wejściu, wydawała się w takim miejscu naprawdę nienaturalna. Skierowałem się do naprędce zwolnionego stolika. Jedna ze śmielszych dziewcząt podeszła by mnie obsłużyć, głos jednak miała lekko drżący. Cóż do takiego traktowania byłem już przyzwyczajony. Po tym jak zamówiłem posiłek, zdjąłem mój mokry płaszcz i powiesiłem go na oparciu krzesła. Po mniej więcej kilku minutach, jak na oberże z taką ilością klientów naprawdę szybko, dostałem kolację. Z lekką obawą barman podszedł do mnie i zapytał się czy zamierzam tutaj nocować. Oczywiście że zamierzałem. Czasem nie rozumiałem tych ludzi. Fakt że jestem magiem nie wskazuje od razu na to że nie muszę spać, a spacer w deszczu po nocy sprawia mi przyjemność. Przyznać musiałem, że jedzenie mieli naprawdę dobre. Na całe szczęście w Zdechłej Świni zjeść można było całkiem świeżą wieprzowinę. Po jakimś czasie ludzie zaczęli wracać do przerwanych przez siebie rozmów i natężenie hałasu wróciło do normy. Po zjedzeniu gulaszu, właśnie gdy zamierzałem udać się do pokoju na spoczynek, drzwi się otworzyły i do wnętrza weszła niewysoka, okapturzona postać. Widocznie jednak znana tu była bo oprócz kilku rzuconych spojrzeń nie wzbudziła większego zainteresowania. Rozejrzała się po izbie najwyraźniej kogoś szukając. Po zamienieniu kilku słów z barmanem odwróciła się i pewnym krokiem skierowała się w moją stronę. O nic się nie pytając usiadła na jednym z krzeseł. Zdjęła kaptur odsłaniając swą twarz po czym spojrzał mi w oczy. Spojrzał, bo tą tajemniczą osobą był mężczyzna. Łysy z długą blizną biegnącą przez lewy policzek robił w najlepszym przypadku średnie wrażenie. 
- Nazywam się Obliv Mattar. Czy to ty jesteś magiem? - zapytał wprost.
- Owszem, niektórzy ludzie tak nas nazywają. W jakiej sprawie przychodzisz? - zapytałem. Ten człowiek zaczynał mnie denerwować swoim brakiem szacunku i respektu do mnie.
- A więc jeszcze raz się przedstawię. Jestem Obliv Mattar, kapłan bogini Styry. Miło mi pana poznać. - No teraz znacznie lepiej pomyślałem. 
- Ja jestem Ari Sibar Morfe - przedstawiłem się. - W czym mogę szanownemu kapłanowi pomóc?
- No więc magu mam problem i mam nadzieję, że mógłbyś pomóc mi go rozwiązać. Oczywiście znam wasze stawki i wiem że twa pomoc nie jest tania. Zapewniam jednak że mam pieniądze. 
- A na czym polega ten problem? Jeśli jest to w mojej mocy chętnie pomogę. – Cóż, pieniądze mi się kończyły a przede mną jeszcze bardzo długa droga. Chętnie sobie dorobię przy okazji pomagając kapłanowi.
- Otóż szanowny magu – zwrócił się do mnie już przyciszonym głosem – ma świątynia znajduję się parę dni drogi stąd. Dwa dni temu została ona jednak zbezczeszczona i cenna relikwia trafiła w ręce rabusiów. Dowiedziałem się, że ta sama szajka będzie przejeżdżać niedaleko jutro. Mam już nawet własnych ludzi których zwerbowałem. Liczy dziewięciu mężnych wojowników. Liczba bluźnierców jest podobna, jednak oni mają prawdopodobnie na swoich usługach maga. I w tym tkwi problem. Panie gdybyś pomógł zaskarbił byś wdzięczność nie tylko moją ale i wiernych bogini Styry.- Niestety to zupełnie zmieniło postać rzeczy. A szkoda.
- Przykro mi kapłanie ale magowie ze sobą nie walczą. Z ostatniej wojny wynieśliśmy trochę doświadczenia. - Takie mieliśmy niepisane zasady i zamierzałem się ich trzymać. 
- Proszę cię, przemyśl to jeszcze raz. Wiem że ta skromna suma pięćdziesięciu srebrników to nic dla maga ale pomyśl o wiernych. - Ooo! O takiej sumie nie wspominał. Za takie pieniądze można raz złamać jakieś tam zasady. I tak niebyły przecież nigdzie spisane. A skoro mag przyłączył się do rabusiów to tak czy inaczej przecież zasługiwał na karę. Mogę tłumaczyć że ten, łamiąc nasze prawa, wmieszał się do ludzkich sporów. A to było zakazane.
- Nie chcę wzbudzić gniewu twej bogini więc ci pomogę. Ale pewne kwestie trzeba załatwić teraz. Połowa pieniędzy dzisiaj połowa po odzyskaniu relikwii. Co ty na to?
- Och, panie, jestem ci naprawdę wdzięczny, niech Styra cię błogosławi. - Na twarzy kapłana odmalowała się widoczna ulga.
- Dobrze więc kiedy ta banda będzie w pobliżu?
- Panie jutro przed południem będzie znajdować się prawdopodobnie kilka mil od miasta. Wraz z ludźmi możemy po ciebie przyjść. Jeśli sobie życzysz oczywiście. 
- Tak jeślibyś mógł wpadnij po mnie. A teraz – zapytałem zmęczonym tonem – czy jest coś jeszcze?, bo zmęczony po podróży udałbym się już na spoczynek. 
- Nie panie, to wszystko. Jutro przed południem. Do zobaczenia. - Po czym wstał i bez dalszego gadania wyszedł z oberży. Na stole zostawił jednak mały woreczek, pełen, jak się okazało małych srebrnych krążków. Cudownie. Może i dla wiekowego maga taka suma była znikoma. W końcu jeżeli mag dożył starości musiał być albo naprawdę dobry albo mieć bogatego protektora. Ja jednak bogatego protektora nie miałem a moc jeśli takową posiadałem, to nie do końca potrafiłem kontrolować i wykorzystać. Więc utrzymywałem się z takich właśnie zleceń. W końcu i ja się podniosłem. Zabrałem mój, cały czas mokry, płaszcz i udałem się do swojego pokoju. O ile ta wąska klita z ledwie mieszczącym się łóżkiem zasługiwała na miano pokoju. Przed snem miałem jeszcze jedną ważną sprawę do przemyślenia. O ile złodzieje relikwii naprawdę mieli w swoich szeregach maga, muszę się poważnie zastanowić jak to rozegrać. Oczywiście to zależy od tego jakiego rodzaju magii używa. Mam nadzieję że będzie to woda. Magowie czerpiący energię z tego żywiołu są na ogół szkoleni przede wszystkim w technikach defensywnych, ot jakieś wzmocnienie czy tarcza. Gorzej jednak jeślibym miał do czynienia z magiem ognia, uczonego prawie wyłącznie technik ofensywnych. Jeśli tak, będę miał szczęście jeśli nie spłonę razem ze wszystkimi. Do tego dochodzi brak doświadczenia. Jeśli napotkam maga lepiej obytego w walce, o co nie trudno zważywszy na mój młody wiek, mogę znaleźć się w prawdziwych tarapatach. Jedyną moją szansą w takim przypadku będzie zaskoczyć wroga. Jeśli nie będzie się mnie spodziewać, wątpliwe aby mógł się obronić. W dodatku wątpię by miał jakąkolwiek wiedzę na temat mocnych i słabych stron cieniomagów. Wiedza rzadko spotykana podobnie jak sami magowie cieni. Błądząc w tych rozmyślaniach zapadłem w sen. Nieniepokojony przespałem całą noc i większą część poranka. Cóż zmęczone ciało musiało odpocząć jeśli ma podołać przyszłym trudom.

blumblumbuml : :