Komentarze: 0
rzech
nieznajomych wędrowało lasem w kierunku miasta smoków. Southline było
zbudowane w górze niegdyś zamieszkanej przez te czarne bestie. Całą
górę otaczał mroczny las, do którego żaden banita nigdy się nie
zapuszczał. Mieszkała tu cała przestępcza organizacja świata Azalkmar.
Żaden normalny szanujący się człowiek nie zapuszczał się do tej
miejscowości z obawy o własne życie.
Wartownicy przed
wielką bramą prowadzącą do miasta zdziwili się, że ktoś idzie w ich
stronę. W końcu chyba każdy człowiek, elf, krasnolud czy gnom wiedział,
jaką sławą okrywa się Southline. Gdy nieznajomi podeszli do bram i
jeden z nich, w czarnym płaszczu z wielkim mieczem na plecach
trzymający w lewej ręce laskę druidzką, wyciągną rękę z jakimś pismem i
wręczył ją wysokiemu strażnikowi w płytowej zbroi z przypasanym mieczem
. Ondurin, bo tak miał na imię ów wartownik otworzył bramę i powitał
dziwnych przybyszów:
- Witam wielmożnego maga Theurdusa
Mag bez zainteresowania słowami strażnika wszedł razem z towarzyszami za bramy miasta.
Theurdusowi
towarzyszyły dwie zakapturzone postacie. Jedną z nich był elf renegat,
w ciemnozielonym płaszczu z magicznym sztyletem rodziny Mekan’et przy
lewym boku. Przy prawym kołysał się w rytm jego kroków krótki miecz z
wygrawerowanymi runami. Całości dopełniał noszony na plecach długi łuk
i kołczan strzał. Mellion był młodym elfem żył zaledwie sto lat a był
już znany ze swych wyczynów w połowie świata, pracował jako ”łowca”.
Drugą postacią był człowiek w biało czarnym stroju charakterystycznym
dla skrytobójców ze wschodu, zwali go znachorem, ponieważ był
perfekcyjnie wyuczony zaawansowanej magii leczniczej. To dzięki niemu
jeszcze żyli. Magnus był cichym człowiekiem podczas wędrówki rzadko
zabierał głos w dyskusjach maga i elfa, lecz tym razem było inaczej.
- Mam złe przeczucie, że w tym mieście nic dobrego nas nie czeka Theurdusie – rzekł skrytobójca.
- Ha ha jak w każdym mieście Magnusie, jak w każdym mieście – odpowiedział rozbawiony mag
-
Musimy tę sprawę załatwić jak najszybciej i zmyć się z tej okolicy –
powiedział elf - Nawet jak dla mnie jest tu nieprzyjemnie – dodał po
chwili.
- Nie, tym razem najpierw zarobimy trochę złota i kupimy zapasy, przydałoby się naprawić ekwipunek – odpowiedział mag
Elf wyciągnął miecz, zauważył, iż podczas tej wyprawy jego oręż lekko się wyszczerbił..
- Theurdusie masz rację – powiedział ze smutkiem Mellion
- Nie martw się elfie tutaj mają najlepszych kowali, twoja broń będzie jak nowa – odpowiedział mag
Southline
było podzielone na dwie części, wschodnią – handlową, i zachodnią –
upodobaną przez różnej maści bandytów, złodziei czy rzezimieszków.
Wędrowcy znużeni podróżą zaszli do „Martwego Barona”. O dziwo w
karczmie było niemal pusto i nikt nie zwrócił uwagi na nieznajomych.
Mag wskazał towarzyszom stolik w głębi sali. Po zajęciu miejsc przez
przybyszy podszedł karczmarz.
- Witam, w czym mogę pomóc zmęczonym podróżnikom? – rzekł Craig
- Miło cię znowu widzieć stary przyjacielu – odpowiedział mag
- Theurdusie to ty? Wybacz, że cię nie poznałem – odrzekł zaskoczony karczmarz
-
Mellionie, Magnusie, poznajcie mojego dobrego znajomego z czasów, kiedy
należałem do szkoły magii, nazywa się Craig – powiedział.
- Należałeś, to znaczy, że cię wyrzucili – stwierdził ze smutkiem Craig
- Tak, wyrzucili mnie. Ktoś doniósł, że zacząłem praktykować, nowy rodzaj czarów, może nieco inny – wyjaśnił Theurdus.
- W czym mogę ci pomóc przyjacielu – zagadnął barman.
- Przydałaby się jakaś praca i pokoje do spania – od powiedział mag.
- Jeśli o pracę chodzi, to mam pewne dobrze płatne zlecenie – odrzekł karczmarz i przyniósł pismo magowi.
-
Podobno – zaczął czytając jednocześnie – strażnicy mają problem. Nie
radzą sobie z orkami. Moim zdaniem możemy im pomóc za ... tysiąc sztuk
złota – dodał uśmiechnięty mag – co o tym sądzicie towarzysze? –
zapytał Theurdus
- Łatwiejszej roboty nie mogliśmy znaleźć – odpowiedział zadowolony Mellion.
- Do kogo musimy zgłosić się po nagrodę – spytał Magnus?
- Głowę szamana – przewodnika i jego broń zanieście do burmistrza Todda – odpowiedział po chwili karczmarz.
-
Nie ma sprawy, a teraz coś byśmy zjedli i się napili. O ile masz to
czegoś mocniejszego. Na szlaku nie ma za wiele okazji – powiedział mag.
Po
sytym posiłku Theurdus wraz z towarzyszami udali się na spoczynek. Mag
przed snem musiał odprawić rytuał by skupić energię przed starciem
następnego dnia.
Wczesnym rankiem towarzysze zebrali się, spożyli
w skupieniu śniadanie i wyruszyli. Szczegóły zadania mieli otrzymać od
Ondurina. Po przybyciu pod bramę spytali o przybliżone miejsce
obozowiska i ewentualne niebezpieczeństwa. Wartownik podał kierunek,
którym powinni zmierzać i nie mówiąc jednak nic więcej. Drużyna
podążyła wskazaną ścieżką. Po około godzinie dotarli na miejsce.
Znaleźli się na skarpie skąd było widać całą wioskę orków
przygotowujących się do jakiegoś starcia. Theurdus pragnął zakończyć tę
misję jak najszybciej, obaj towarzysze zgodzili się z nim. Mag
rozpoczął od rzucenia migoczącej bariery na obozowisko potworów, tak
aby żaden z nich nie miał szans ucieczki. Przeciwnicy nie wiedząc, co
się dzieje krzątali się bezładnie. Wtedy właśnie elf zaczął zasypywać
ich strzałami. Z każdym wypuszczonym pociskiem było słychać nieludzkie
wycie, po czym kolejny ork padał na ziemię zalany krwią z wystającym z
ciała drzewcem. W pewnym momencie bariera zanikła i przeciwnicy po
chwili z wściekłością rzucili się w kierunku nieznajomych najeźdźców.
Mag pospiesznie zaczął wypowiadać długą inkantację. Po jej zakończeniu
w ziemi pojawiła się czarna przestrzeń, z której wyłoniły się dwa
kruczo-czarne psy. Theurdus z zadowoloną miną zdjął miecz z pleców i
chciał zaszarżować na biegnące naprzeciwko orki, wspomóc swoje niedawno
wezwane ferniry. Gdy maga dzieliło już kilka metrów od oddziału
rozwścieczonych orków, jak gdyby znikąd pojawiła się przed nim ognista
kula posyłając go na parę stóp wzwyż i spory kawałek do tyłu. Z szeregu
wrogów wyłonił się wysoki ork w czerwono zielonej szacie z krwistą
laską u boku zakończoną czerwoną płonącą kulą. Theurdus leżąc na ziemi
rozpoznał, że szaman trzyma bardzo potężny ognisty artefakt. Najlepiej
go unieszkodliwić żywiołem wody, lecz magowi trudno było sobie
przypomnieć inkantację związaną z wodą. Teraz żałował, że zamiast
zaklęć różnych żywiołów opierał się tylko na swej upodobanej mrocznej
sztuce. Myśląc tak zdał sobie sprawę, że głosy hałas bitwy powoli
słabnie. Zastanawiał się czy możliwe, iż tak szybko wygrali. Nagle
wszystko ucichło i pociemniało. Zemdlał. Magnus ostrożnie podszedł do
wodza orków i zaczął tłumaczyć, że on jest tu przypadkiem i czy puszczą
go wolno. Spotkał się jedynie ze śmiechem szamana oraz ognistym
pociskiem, który go przewrócił. Wszystko zostało w rękach Melliona. Elf
bez chwili namysłu wyrzucił łuk i kołczan, wyciągnął sztylet oraz
krótki miecz i rzucił się na szamana. Dotarł do niego tak szybko, jak
tylko potrafią elfy. Ten nie zdążył nawet podnieść swej laski, szarża
była tak niespodziewana. Po chwili z gardła trysnęła fontanna krwi
opryskując wszystko dookoła, jednemu z najbliżej stojących odciął rękę.
Reszta orków stała sparaliżowana, gdy zobaczyła, co się stało z
przywódcą i pierwszym wojownikiem. Po chwili jednak rzuciły się z furią
na zabójcę ich wodza. Mellion nie zdołał oprzeć się atakowi ze strony
tak wielu nieprzyjaciół. Po chwili on również został posłany na ziemię.
W międzyczasie mag się ocknął. Nie zajęło mu wiele czasu by się
zorientować w sytuacji. Wypowiedział - Darubeath’u – z resztką sił. Z
jego palców wystrzeliły czarne błyskawice. Wykończył w ten sposób część
przeciwników, najbardziej zagrażających elfowi. Następnie Magnus wraz z
przywołanymi demonicznymi psami pozbyli się pozostałych bestii. Po
kilku chwilach, jakie zajęło im wyleczenie najgroźniejszych ran zaczęli
wędrówkę powrotną do Southline. Gdy opuszczali las, Mellion kątem oka
zauważył istotę wyglądającą z daleka na gnoma biegnącego z odciętą
prawą ręką, przetarł zalane potem oczy, lecz gdy znów spojrzał nigdzie
go nie było widać. Gdy wędrowcy zbliżali się do bramy, gdzie stał jak
zwykle Ondurin. Wartownicy, którzy zobaczyli w jak kiepskim stanie są
podróżnicy postanowili im pomóc niosąc ich ekwipunek do karczmy, w
której się zatrzymali.
Następnego ranka, gdy wszyscy się obudzili
postanowili zjeść śniadanie, opatrzyć resztę ran i zanieść trofea z
wyprawy do burmistrza. Po dotarciu na rynek spostrzegli nietypowy
kształt budynku, coś jakby ... laska? Zdecydowanym krokiem cała trójka
wkroczyła do wieży. W niej był jedynie hol wejściowy i pół okrągłe
schody prowadzące do komnaty burmistrza. Theurdus otworzył wielkie
drzwi i wszedł do pokoju gdzie zobaczył maga. Jego szata wskazywała na
to, że uczył się w tej samej szkole, co Theurdus tylko na wydziale
jasnej magii.
- Witam szanownego pana burmistrza – rzekł Theurdus
- Czego chcesz? – odpowiedział Todd
- Chcę nagrody za wytępienie orków – odrzekł mag
- Co? A gdzie masz dowody? – zagadnął zdziwiony burmistrz
- Tu – powiedział Theurdus i do sali weszli Mellion trzymający głowę, a Magnus laskę.
- Nie wierzę własnym oczom - wykrzyknął Todd
- A teraz prosimy o nasze tysiąc sztuk złota – poprosił Magnus
-
Dziękuję wam bardzo za to. Dam wam tysiąc pięćset sztuk złota –
odpowiedział szczęśliwy władca – Jakie są imiona tych którzy rozgromili
orków – zapytał burmistrz
- Ja nazywam się Heinz, elf to Falandar, a ten zwie się Brokk – skłamał Theurdus
- Miło was poznać, miałbym dla was kolejne zadanie – rzekł Todd
- Zgłosimy się jak naprawimy ekwipunek – odpowiedział mag
- Do zobaczenia - pożegnał się Todd
Cała trójka pokłoniła się i wyszła, Theurdus przekraczając drzwi rzekł pod nosem
- to będzie szybciej niż myślisz zdrajco Eldarze.
- Jak nisko upadłeś Cavindelu mój mistrzu - powiedział zmartwiony mag za bramami wieży.
Shaggy
poniedziałek, 22 wrzesień 2008
Po pewnej przerwie kolejne, mam nadzieję niezłe opowiadanie. Nie jest bezpośrednio związane z poprzednim,
chodź pewne wątki na pewno będą zbieżne. W dodatku zaznaczam, iż dzieją
się w tym samym świecie. Nie porzucam poprzedniego cyklu. Na razie po
prostu kreuję fabułę o czym się przekonacie po przeczytaniu poniższego
tekstu oraz po nim kolejnych.
Przepowiednia Bugara
- Wejść ! - wrzasnęła ze środka starucha. Niewielka chata pełna była gęstego dymu.
-
Bujnego owłosienia - przywitał się wysoki, barczysty wojownik. - Czy
szamanka mnie wezwała? - zapytał znajdującej się przy niewielkim
ogniskukobiety.
- Tak wzywałam Bugarze. Sądzę iż nadszedł ten moment.
- To znaczy jaki?
- Ten.
-
Aaa, chodzi o ten moment. - Na kudłatej twarzy pojawiło się coś na
kształt zrozumienia. - Ale tak wcześnie? Ojciec miał czterdzieści zim
gdy odbył swoją Bakirę.
- Tak, zgadza się. Lecz twoja próba zacznie
się niestety znacznie wcześniej. Co więcej będzie o wiele
niebezpieczniejsza. Szczerze mój chłopcze wątpię byś miał szansę wyjść
z niej żywo - dodała smutno już na koniec.
- A na czym będzie owo zadanie polegało szamanko?
-
Naprawdę mi przykro, ale będzie zupełnie inne niż wszystkie poprzednie.
Udasz się w daleką podróż. Kości wyjawiły mi co na końcu tej wędrówki
spotkasz.
- Nie rozumiem. Gdzie mam się udać i po co? I czemu droga
babko masz taką minę? - Spojrzał na przygnębioną twarz starszej kobiety.
-
Gdy wyjawię ci po co i gdzie masz się udać sam zrozumiesz wyraz mojej
twarzy. Zacznę jednak od wizji. Tej nocy rozmawiałam z przodkami i
otrzymałam przepowiednię. Dziwną chodź jednoznaczną. Mój drogi, musisz
w swej Bakirze opuścić nasze ziemie.
- Co? Mam opuścić smutne
doliny? Ale po co? Sytuacja w innych klanach jest napięta i nie wiem
jak mnie tam przyjmą. - Mina wróżbitki jeszcze bardziej zrzedła.
- Bugarze, oh Bugarze, ty nie opuszczasz ziemi naszego klanu i udajesz się do innego, ty opuszczasz w ogóle góry.
-
Co? Jak to? Że niby po co mam udać się w podróż poza błogosławione
przez Bera ziemie? Powiedz mi jaka straszliwa przepowiednia zsyła na
mnie próbę tak ciężką, że muszę wyruszyć aż do przeklętych krain?
-
Spokojnie, wszystko ci powiem. Prawda, mimo iż zagmatwana jasno
wskazuje gdzie i po co masz wyruszyć. Przodkowie kazali ci wyruszyć w
poszukiwaniu trzech osób. Wiem to trochę dziwne ale taka jest prawda.
Odnajdź uczciwego księcia mój wojowniku, bezsilnego szamana i co będzie
chyba najtrudniejsze dobrego demona.
- Szamanko mam kilka pytań. -
Zdezorientowany chwilę się zastanowił. - Kim jest książę i kto to jest
ten cały demon? - Gardłowy śmiech wypełnił całe niewielkie
pomieszczenie.
- Zapomniałam już z kim tak naprawdę rozmawiam.
Wybacz, wybacz. Więc zacznijmy od księcia. Po tym właśnie poznałam, że
musisz udać się do krain. Książę to ktoś taki jak twój ojciec. Rządzi
innymi, chodź w nieco odmienny sposób. Tu gdzie każdy może trzymając
topór w dłoni wyrazić sprzeciw co do niemądrej decyzji, wódz stara się
takowych unikać. Tam rządy nieco się różnią. Więcej dowiesz się na
miejscu. Pamiętaj jednak, że ma być uczciwy, o co raczej ciężko. A
sprawa druga, no cóż. Pamiętasz jak ci opowiadałam o bestiach nie z
tego świata, które mordują i niszczą wszystko co spotkają na swojej
drodze? No, w skrócie już wiesz co to demon.
- Ale szamanko, gdzie ja znajdę w takim razie dobrego demona?
-
O ile taki istnieje to ... nie wiem. Szukaj jednak, bo jeżeli nie
odnajdziesz tej trójki smutne doliny i całe szare góry czeka zagłada.
Przynajmniej tak mówią przodkowie, chodź ja im do końca nie wierzę.
Mimo wszystko postaraj się, bo być może wyjątkowo mają rację. Wyruszasz
jutro o świcie. Idź się przygotować i ... niech cię Ber błogosławi.
*
Drzwi do karczmy z hukiem się otworzyły i do środka wszedł wysoki,
odziany w futra wojownik. Ostrze przewieszonego przez plecy topora
pokryte było cienką warstwą lodu. W sali zapadła cisza. Zajazd o tej
porze jak zwykle zapełniony był podróżnikami i wędrującymi z karawanami
handlarzami. Z rudej brody przybyłego ściekała strużka wody. Pod
wpływem ciepła cały śnieg na nim zaczynał topnieć. Stał tak przez
chwilę mierząc każdego groźnym spojrzeniem po czym rzucił - Bujnego
owłosienia - i ruszył w kierunku lady. Gospodarz najwyraźniej nie
wiedział co począć więc stał w miejscu. W końcu nieznajomy podszedł do
niego i bardziej po koleżeńsku się przedstawił - Jestem Bugar z klanu
Świni, miło mi.
Z klanu? Rozniosło się po sali. Z gór? No tak, barbarzyńca.
-
Przyjacielu - zapytał wojownik barmana. - Mam kilka pytań, odpowiesz mi
na nie? - Mimo starań aby nie zabrzmiało to ostro, człowiek aż się
skulił.
- Oczywiście, pytaj.
- A więc, macie wolne pokoje i czy można tu płacić srebrem?
- Tak, tak - odparł szybko mężczyzna.
- Co tak tak. Macie pokoje? - Zdenerwował się nie rozumiejąc.
- Znaczy się, tak mamy pokoje i tak można płacić srebrem.
-
Aaaa - wyraźnie uspokoił się góral. - To tak jeszcze zapytam. Mam taki
problem, hmm jakby to ująć, znasz może jakiegoś uczciwego księcia?
Wiesz może też być bezwolny szaman albo ewentualnie dobry demon? Z
ostatnim może być ciężko więc jak wiesz cokolwiek to powiedz proszę. -
Pomimo ostatniego proszę całość zabrzmiała jak groźba.
- Że co? - Nie zrozumiał rozmówca. Mężczyzna siedzący obok zaczął się głośno śmiać.
-
Szukasz uczciwego księcia? - Znowu zaczął się śmiać. - Mój ty tępy
dzikusie. Widać żeś nie stąd. Lepiej zrobisz jak kozy pójdziesz paść
aniżeli księcia szukasz.
- Jestem Bugar z klanu Świni więc szacunku trochę.
-
A ja jestem Nestor - odparł wciąż uśmiechnięty brunet. - Jeżeli
poszukujesz księcia to moim zdaniem najuczciwszym z nich wszystkich
jest pan zachodnich lasów. A tak na marginesie to po co go szukasz?
Masz nadzieję na służbę, a nie chcesz zostać oszukanym więc szukasz
prawego?
- Właściwie to nie. Powiedzieć ci jednak nie mogę po co.
Naraził bym cię. - Na twarzy rozmówcy pojawiło się jeszcze większe
zainteresowanie.
- Coś możesz powiedzieć, bo chyba nie masz zamiaru zamordować księcia?
- Dobrze, powiem trochę, nic ważnego jednak nie zdradzę. Spełniam przepowiednię.
-
Co ? - Odsunął się nagle od niego jak najdalej. - Jeżeli mówisz prawdę
to nie zbliżaj się do mnie. - Nagle cała uwaga na sali skierowana
została na nich.
- Nie rozumiem a co złego jest w przepowiedniach? O ile wiem nie są zaraźliwe.
- Precz stąd - ktoś krzyknął - przepowiednie to narzędzia magów do czynienia zła - rzucił ktoś inny.
-
Nie znam żadnego maga, to tacy wasi szamani? - Zapytał jednak nie
otrzymawszy odpowiedzi kontynuował. - I nigdzie stąd nie idę bo
zamierzam tu spać. Jak wam przeszkadzam to sami idźcie na zewnątrz.
-
Śmierdzący dzikusie, myślisz że kim ty jesteś? Wynocha albo cię
poszatkuję. - Groził łysy traper z przypasanym do boku mieczem.
- Nie, proszę nie tutaj - błagał właściciel. - Idźcie na zewnątrz, byle nie tutaj.
-
Co? Boisz się? - ponownie zapytał pewny siebie. - Dam ci szansę i
policzę do trzech nim zaatakuję. Lepiej przygotuj się przez ten czas.
Raz, dwa. Co? Gdzie ty idziesz? - zawołał widząc, że przeciwnik kieruje
się do drzwi.
- Pan tego domu kazał nam iść na zewnątrz, a jako gość nie mogę nie usłuchać.
- A więc niech będzie na zewnątrz. Dla mnie to i tak bez różnicy. Zabiłem dziesiątki takich jak ty.
*
Następnego dnia, o świcie, drogą na zachód już szedł, wysoki rudobrody
wojownik. Ciemne plamy zdobiły jego szare futro. Pamiątka po pierwszym
w krainach zabitym przez niego człowieku. Pierwszym i bynajmniej nie
ostatnim. Za nim na białym śniegu leżała odcięta od reszty ciała głowa.
Jej puste spojrzenie skierowane było na majaczące w oddali górskie
szczyty.
poniedziałek, 1 wrzesień 2008
Wędrówka Sibara cz.2
Jeżeli czytasz ten tekst oznacza to, że pierwsza część "Wędrówki Sibara" zaciekawiła cię w jakimś, choćby niewielkim stpniu. Mam nadzieję, że kolejna część również cię nie zawiedzie.
Wędrówka Sibara cz.2
Że
niby to jest ta twoja zwerbowana załoga dzielnych wojowników? -
Spojrzałem krytycznie na stojących przede mną ludzi. - Mnie to raczej
wygląda na bandę obszarpańców a nie wojowników. - Jeśliby się uważniej
przyjrzeć to tylko dwójka z nich miało zbroje a to i tak skórzane i
dziurawe w kilku miejscach.
- Panie, mylisz się. To dzielni ludzie.
Mają spore doświadczenie w walce. Nie ulękną się. W dodatku dodam że
bardzo są pobożni, Styra doda im sił - nieudolnie tłumaczył. - Poza tym
mam doniesienie, że banda tych niegodziwców liczy tylko pięciu zbirów
i, niestety nasze obawy się sprawdziły, mają maga.
- Ale nie mogłeś
ich wyposażyć przynajmniej w miecze. Spójrz tylko na nich. - Faktycznie
żaden z nich nie nosił miecza a jeden nawet trzymał w rękach długi
zaostrzony kij.
- Miałem taki zamiar panie, z całym szacunkiem, ale
obawiając się konfrontacji z magiem zaoferowałem ci wszystkie nasze
pieniądze. Oczywiście jeżeli aż tak ci zależy to możemy wykorzystać
część z twoich srebrników na zakup broni.
- Właściwie, skoro jest
ich tylko pięciu to obejdzie się bez mieczy – pośpiesznie rzuciłem. -
Mamy przewagę liczebną więc jakoś sobie poradzimy. A poza tym, jak
powiedziałeś ci ludzie są głęboko wierzący i wasza bogini z pewnością
się nimi zaopiekuje.- Co jak co, ale ja moich, tak potrzebnych
srebrników pozbywać się nie zamierzałem. Znajdowaliśmy się w lesie
jakieś dwie mile od miasta. Wczorajszy niepokój powrócił na myśl o
zbliżającej się konfrontacji z magiem. Gęsty las skrywał nas, i jak
miałem nadzieję, z biegnącej dziesięć metrów dalej drogi, byliśmy
całkowicie nie widoczni. W myślach zacząłem przypominać sobie co
bardziej przydatne zaklęcia. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, cała walka
rozegra się w nie więcej niż w minutę. Priorytetem było pozbyć się
maga. Jeśli to się uda cała reszta jakoś się potoczy.
Czekaliśmy
dobre dwie godziny, kiedy w końcu jeden z ludzi Mattara podbiegł i
zawiadomił wszystkich, że się zbliżają. Wszyscy byli gotowi kiedy zza
zakrętu wyjechali. Jadąc na wozie czujnie rozglądali się na boki
zupełnie jakby się spodziewali zasadzki. Jak powiedział kapłan było ich
pięciu nie licząc woźnicy i dwóch starszych ludzi siedzących i
rozmawiających ze sobą. Co? Jak to dwóch? Miał być jeden mag. Skupiłem
się i wysłałem delikatną sondę. Pozwalała wyczuć rodzaj związanego z
magiem żywiołem. Głęboko odetchnąłem wyczuwając magiczną więź tylko u
jednego człowieka. To tyle jeśli chodzi o dobre nowiny. Jeden starzec
był jednak zdecydowanie magiem. Najmniej poznanym przeze mnie typem
maga. Żywiołem z którego czerpał energię było powietrze. W dodatku był
naprawdę wiekowy, a to w przypadku maga wiązało się jeśli nie z wielką
mocą to przynajmniej z ogromnym doświadczeniem, kto wie czy nie u maga
nie ważniejszym. Na domiar złego bandyci byli jak mi się zdawało
całkiem nieźle obyci z bronią. Fakt że każdy nosił zbroję, oczywiście
skórzaną, nie podniósł mnie na duchu. Siedzący obok mnie kapłan
delikatnym ruchem ręki wskazał na małą skrzyneczkę trzymaną w rękach
drugiego starca. Już wcześniej się domyśliłem że musiała to być
skradziona ze świątyni relikwia.
Kiedy wóz znajdował się zaledwie o
dziesięć kroków od nas, jeden z ludzi kapłana gwizdnął. Na ten sygnał z
krzaków wypadło dziewięciu mężczyzn. Nie tak, to nie miało być tak,
pomyślałem. To miała być zasadzka a nie otwarta bitwa. To ja miałem
rozpocząć akcję starając pozbyć się maga. Zastanawiałem się czy jest
jeszcze szansa żeby się wycofać. Nie było. Walka się rozpoczęła. Jeżeli
tak miało być to trudno. Siedzący na wozie mag podniósł się i ogarnął
wzrokiem wszystko co się koło niego działo. Zaczął coś mamrotać i lekko
kręcić ręką. Nie znam się na magii powietrza ale widocznie rzucał
zaklęcie. To była moja szansa. Wziąłem głęboki wdech i skupiłem się na
cieniu wspomnianego maga. Powoli otworzyłem bramę czując wyciekającą
przez nią energię. Myślą nadałem jej kształt po czym szepnąłem słowo
stworzenia. Wojownicy zobaczyli tylko jak z miejsca na wozie gdzie
padał cień ich czarownika wystrzeliła gruda szarej masy, kolorem
przypominająca błoto i z wielką szybkością zmierzała w kierunku głowy
maga. Na moment jednak nim to się stało ten musiał coś wyczuć i
krzyknął coś. Jego ciało otoczyła niewidzialna tarcza. Pocisk
nieszkodliwie odbił się od niej nie czyniąc nikomu szkody. Kiepsko
pomyślałem. W co ja się wpakowałem. To nie był byle jaki mag. Ten był
naprawdę potężny i wątpiłem bym w bezpośrednim starciu miał jakąkolwiek
szansę. Całe szczęście ten nie zorientował się jeszcze gdzie stoję i
miałem chwilę czasu na zastanowienie się co robić dalej. No i bitwa.
Póki mag nie dowie się z kim ma do czynienia nie spróbuje żadnego
zaklęcia by pomóc swym wojownikom bojąc się, że się odsłoni. Poczułem
mrowienie na tylko chwilę przed tym nim błękitna kula wystrzeliła z
dłoni maga kierując się wprost na mnie. Kurczę, nie pomyślałem że
magowie związani z powietrzem bez mniejszego problemu mogli kogoś
zlokalizować nawet ukrytego w gęstych krzakach. W końcu powietrze było
wszędzie. Dwa wypowiedziane przeze mnie słowa i przede mną pojawiła się
czarna plama. Niebieska kula uderzyła w nią i po prostu znikła. Na
takie proste formy ataki moja cienista tarcza sprawdzała się idealnie.
Gorzej jednak gdy przeciwnik wpadnie na coś bardziej wymyślnego. Na
razie jednak zamierzał mnie chyba wybadać. Teraz liczy się czas.
Musiałem działać szybko, wiedząc że jeśli się da tak doświadczonemu
magowi chwilę czasu nie ma co liczyć na wygraną. Cień zaprzęgniętego do
wozu konia nada się idealnie. Wystarczająco duży. Po chwili poczułem
ogromną ilość energii która chce się wydostać przez tę cienistą bramę.
Pozwoliłem jej na to, jednocześnie określając w jakiej formie ma się
uwolnić. Setka czarnych strzał wystrzeliła z ogromną prędkością
wydawałoby się że z ziemi. Nawet potężny mag nie powstrzyma takiej
ilości energii naprędce wzniesioną tarczą. I faktycznie mag spóźnił się
i dwa pociski dotarły do celu. Jedna wbiła mu się w udo a druga
niestety tylko zadrasnęła ramię. Mimo to mag wydawał się być
zaszokowany. Walka obok wozu toczyła się dalej. Trzech z naszych leżało
już na ziemi razem z tylko jednym ze złodziei. Chciałem im pomóc ale
jak najszybciej należało zakończyć sprawę z magiem. Kolejny głęboki
wdech i długa czarna włócznia skierowała się w stronę wstającego powoli
maga. Już koniec pomyślałem i lekko uśmiechnąłem się. Za wcześnie. Moja
włócznia, jedno z najsilniejszych znanych mi form ataku znikła. Po
prostu znikła. Nie mogłem w to uwierzyć. Po chwili zorientowałem co się
dzieje. Drugi starzec też musiał być magiem. Wykrzykiwane słowa w
nieznanym mi języku wskazywały że rzuca jakieś zaklęcie mimo że nie
miałem pojęcia jakie. Po chwili się zorientowałem. Przerażające. Cztery
zwłoki poległych żołnierzy podniosły się powoli z ziemi. Czy to możliwe
by ten człowiek był nekromantą? Nekromanta czy nie sytuacja jest
krytyczna. Uciec już nie mogłem. Trupy skierowały się w moją stronę, o
tyle dobrze, że bardzo powoli. Jednak obie osoby na wozie zaczęły już
czarować. Co mogłem zrobić. Możesz zrobić wszystko co tylko pojawi się
w twojej głowie. Przypomniały mi się słowa mistrza. Twoja magia nie ma
takich ograniczeń jak magia żywiołów. Ty nie czerpiesz z energii z
cienia. Ty ją tylko przez cień pobierasz. Pobierasz i nadajesz kształt
oraz formę. Jeżeli masz jakiś pomysł nic nie stoi na przeszkodzie w
zrealizowaniu ci go. Jeżeli mistrz nie mylił się co do mnie to może się
udać to co zamierzam zrobić. Jeśli nie, już jestem martwy. Dwóch
potężnych magów i cztery zmierzające do mnie ciała. Nie mam nic do
stracenia. Ponownie się skupiłem, tym razem jednak nie na cieniu. Nie
na jednym. Magicznym wzrokiem widziałem wszystkie cienie, oczywiście te
rzucane przez żywe istoty. Wyłowiłem te które należały do naszych
wrogów. Poczułem je. Czułem ich ogromną energię jednak nigdy nie
otwierałem więcej niż jednej bramy naraz. To co teraz zrobię będzie
próbą rzucenia zaklęcia, jednego z najpotężniejszych jakie znam, nie
raz ale dziesięciokrotnie, dwóch magów na wozie, czterej walczący
wojownicy i cztery zbliżające się do mnie zwłoki. I to wszystko
jednocześnie. Nie mam czasu na wykonywanie po kolei dziesięciu
inktancji. Czując te dziesięć cieni zacząłem je zamieniać w bramy przez
które zostanie wypuszczona energia. Zacząłem delikatnie nucić zaklęcie
jednocześnie określając myślą formę. Magowie chyba się zorientowali że
coś się dzieje bo od razu z jednego dłoni wystrzelił błękitny pocisk.
Trafił mnie prosto w klatkę ciężko przy tym raniąc. Jednak nie mogłem
przerwać. Nie w tym momencie. Czułem jak siła zaczęła się wyrywać nie
chcąc przyjąć pożądanej formy. Ale nie mogłem się poddać. Walczyłem
teraz o życie. W końcu, wydawało mi się że minęło przynajmniej z pół
godziny, prawie skończyłem, i nadal żyłem. Drugi starzec zaczął
wykrzykiwać znowu nieznane mi słowa, chyba próbując mnie w jakiś sposób
powstrzymać. W końcu zbliżając się do końca podniosłem do góry ręce i
głośno wykrzyknąłem -Ari Otkef niech cienie przybiorą prawdziwą formę.
Na początku nic się nie działo nagle jednak wykrzykujący starzec urwał
z szeroko otwartymi oczami. Jego cień wstawał. Nie był już tylko
płaskim cieniem lecz cienistym ciałem wzorowanym na swym właścicielu.
Po kolei cień każdego z walczących przybrał formę. Jako pierwszy
zorientował się co się święci mag powietrza. Rzucił się w tył
jednocześnie wykrzykując słowa zaklęcia które jak sądził pomoże mu.
Pomylił się. Zaklęcie przeleciało na wylot nie czyniąc przeciwnikowi
krzywdy. Seria kolejnych czarów poskutkowała podobnie. W końcu kiedy
wszystkie cienie powstały u każdego z walczących wrogów zaczęło się.
Rzeź swych właścicieli nie trwała długo. Jak na ironię najdłużej
trzymał się, nie żaden z magów, ale jeden z bandytów. Od razu zaczął
uciekać. Jednak to nie mogło się udać. Cień związany ze swym
właścicielem pojawił się, obok uciekającego chwilę po tym jak ten
oddalił się na dziesięć kroków. Całość trwała może z pół minuty.
Korzystając z okazji podbiegłem do wozu i zabrałem skrzyneczkę.
Podbiegłem do, siedzącego cały czas w krzakach kapłana i szarpiąc go
zacząłem się oddalać od miejsca walki. Wolałem nie być w pobliżu kiedy
cienie uwolnią się od swych właścicieli. Jeszcze kwadrans po tym są
niebezpieczne atakując każdą żywą istotę. Po tym czasie rozpłyną się i
energia utraci formę. Wolał być jak najdalej stąd nim znikną. Za nim
biegła reszta która przeżyła czyli trzej wojownicy. Jakoś nie wydawali
się chętni zostać i pochować poległych towarzyszy. Kiedy uznałem że
jesteśmy wystarczająco daleko zatrzymałem się.
- Brawo magu. Muszę
pogratulować. Nie spodziewałem się, że jesteś aż tak potężny. I
przepraszam, nie spodziewałem się że będzie dwóch magów. Wybacz mi.
-
Teraz to i tak nie ma znaczenia. Zadanie wykonane, chciałbym otrzymać
resztę pieniędzy.- Rana na piersi coraz bardziej mi doskwierała. Nie
krwawiłem, mój ochronnypłaszcz stłumił częściowo uderzenie, ale jeżeli
nie mam połamanych żeber to na pewno będę miał wielkiego sińca.
-
Tak, tak, magu. Proszę to twoja zapłata. - Wręczył mi woreczek z
brzęczącymi monetami. - Jeżeli jednak nie masz nic przeciwko udamy się
od razu do świątyni. Wierni czekają na relikwię – wskazał na skrzynkę.
Nie wiem co to była za relikwia ale była cholernie ciężka. Może
uznawali za relikwię jakiś święty worek z ziemniakami. Ale to już nie
moja sprawa. Chciałem jak najszybciej wrócić do miasta.
- Żegnaj
więc Mattarze. Nie powiem jednak że miło się robi z tobą interesy. -
Skierowałem się w stronę miasteczka. Za plecami jeszcze kapłan zawołał
do mnie - Pozdrów księcia ode mnie! - Odwróciłem się. - Nie rozumiem –
Odkrzyknąłem. - Taki mag jak ty z pewnością prędzej czy później spotka
się z księciem więc chciałbym byś pozdrowił go ode mnie. Jestem jego
starym przyjacielem. Jak coś możesz się na mnie powołać!
- Dzięki! – zawołałem. - Zrobię tak! - Całkiem miły akcent jak na koniec tak parszywej akcji.
W
gospodzie na dole poprosiłem aby posiłek podano mi do pokoju po czym
sam się tam udałem. Faktycznie miałem wielkiego siniaka ale nie
wyglądało na to bym miał coś złamane, ot mocno stłuczone. Zjadłem
przyniesiony posiłek i, jak to bywa za dodatkową opłatą, wziąłem długą
kąpiel. Wróciłem do pokoju i walnąłem się na łóżko. W sumie,
pomyślałem, nie jest tak źle. Dzień, dwa, odpoczynku powinien
przywrócić mi siły a pieniądze które zarobiłem wystarczą mi na kilka
tygodni wędrówki do celu mojej misji. Poza tym odkryłem dzisiaj nową
technikę cieniomagii. Naprawdę wyjątkową i potężną technikę, choć
przyznam że wolałbym jej jednak nie powtarzać. Zbliżał się wieczór i
postanowiłem odpuścić sobie kolację, byłem na to zbyt zmęczony. Sen
powinien mi naprawdę dobrze zrobić.
*
Obudziły mnie jakieś
dźwięki. Jak zza ściany słyszałem dobiegające skądś regularne odgłosy.
Po chwili ciche stukanie zmieniło się, wraz z moim stopniowym
rozbudzeniem, w głośne walenie do drzwi. Moich drzwi, żeby nie było.
Pośpiesznie wstałem i ,zarzucając już na siebie płaszcz, podszedłem do
drzwi. Powoli je odryglowałem i delikatnie uchyliłem. Przez chwilę
myślałem że straciłem wzrok od jakiegoś potężnego zaklęcia. Okazało się
jednak że efekt ciemności wywołał nie potężny mag lecz wysoki odziany w
zbroję wojownik. Kiedy ja powoli uchylałem drzwi on zdecydował, że nie
będzie czekał i silnie je pchnął. Oczywiście prosto mi w twarz. Za nim
stało jeszcze z pięciu podobnych.
- Magu? - zapytał. – Bo jesteś magiem, prawda? - upewnił się.
-
Owszem jestem. Coś ostatnio się popularny zrobiłem. Aż za bardzo jak na
mój gust. - Mężczyzna stojący przede mną już mnie jednak nie słuchał.
- Magu, zgodnie z polecenia księcia zostajesz aresztowany.
- Co?!? - krzyknąłem nie wiedząc o co im chodzi. - Ja aresztowany? Za co?
-
Mamy się z tobą nie wdawać w rozmowy. Przyznam jednak – dodał,
uśmiechając się – że napaść na książęcy konwój strzeżony przez
książęcego maga był raczej dość głupi .- Bez żadnego uprzedzenia zrobił
krok do przodu i uderzył mnie pięścią w twarz. Upadłem nieprzytomny. -
No – powiedział nadal się uśmiechając. - Ostatnio wkurzył mnie taki
jeden wredny mag. Tak naprawdę – zwrócił się do towarzyszy – to ja ich
w ogóle nie lubię.
Proszę o komentowanie
Jeżeli nie jesteś zarejestrowany swoje
opinie wysyłaj na redigost@wp.pl
Moje pierwsze opowiadanie. Mam nadzieję, że was zaciekawi, a jeśli nie to przynajmniej nie znudzi. Miłego czytania.
Wędrówka Sibara cz.1
Z
oddali słychać było dźwięki dochodzące z pobliskiego miasteczka.
Otoczone przez las było niewidoczne do momentu gdy staniesz prawie że
przed bramą. Tak ukryta osada, gdyby nie wąska droga do niej biegnąca,
mogłaby zostać niezauważona przez wiele lat. Tego typu mieścin w
królestwie było naprawdę sporo. Stojący przed kamienną bramą strażnicy
przepuścili mnie bez słowa widząc mój czarny płaszcz z białym kapturem.
Normalna osoba nie mogłaby liczyć na otwarcie bram specjalnie dla niej
po zmroku. Ja jednak nie byłem zwyczajnym wędrowcem i strażnicy
doskonale o tym wiedzieli. Klasyczny układ ulic i budynków z placem
znajdującym się po środku sugerował, że chcąc znaleźć nocleg właśnie
tam powinienem się udać. Idąc wąską uliczką, którą ledwie by przejechał
wóz, dotarłem na niewielki rynek. To on zawsze najwięcej mówił
podróżnikowi o mieszkańcach. Ten był wybrukowany i sugerował, że
mieszkańcom nieźle się powodziło skoro mogli sobie pozwolić na tak
drogi luksus. Widok w królestwie, całe szczęście coraz częstszy. Dokoła
stały jednopiętrowe domy zbudowane z kamienia, rzadziej z drewna. Do
jednego właśnie z takich drewnianych budynków skierowałem się, wabiony
światłem w oknach i dobiegającym ze środka hałasem. Zdechła Świnia, bo
taką ów lokal nosił nazwę, był sporą jak na tej wielkości mieścinę,
pełną ludzi oberżą. Cisza jaka zaległa w pomieszczeniu po moim wejściu,
wydawała się w takim miejscu naprawdę nienaturalna. Skierowałem się do
naprędce zwolnionego stolika. Jedna ze śmielszych dziewcząt podeszła by
mnie obsłużyć, głos jednak miała lekko drżący. Cóż do takiego
traktowania byłem już przyzwyczajony. Po tym jak zamówiłem posiłek,
zdjąłem mój mokry płaszcz i powiesiłem go na oparciu krzesła. Po mniej
więcej kilku minutach, jak na oberże z taką ilością klientów naprawdę
szybko, dostałem kolację. Z lekką obawą barman podszedł do mnie i
zapytał się czy zamierzam tutaj nocować. Oczywiście że zamierzałem.
Czasem nie rozumiałem tych ludzi. Fakt że jestem magiem nie wskazuje od
razu na to że nie muszę spać, a spacer w deszczu po nocy sprawia mi
przyjemność. Przyznać musiałem, że jedzenie mieli naprawdę dobre. Na
całe szczęście w Zdechłej Świni zjeść można było całkiem świeżą
wieprzowinę. Po jakimś czasie ludzie zaczęli wracać do przerwanych
przez siebie rozmów i natężenie hałasu wróciło do normy. Po zjedzeniu
gulaszu, właśnie gdy zamierzałem udać się do pokoju na spoczynek, drzwi
się otworzyły i do wnętrza weszła niewysoka, okapturzona postać.
Widocznie jednak znana tu była bo oprócz kilku rzuconych spojrzeń nie
wzbudziła większego zainteresowania. Rozejrzała się po izbie
najwyraźniej kogoś szukając. Po zamienieniu kilku słów z barmanem
odwróciła się i pewnym krokiem skierowała się w moją stronę. O nic się
nie pytając usiadła na jednym z krzeseł. Zdjęła kaptur odsłaniając swą
twarz po czym spojrzał mi w oczy. Spojrzał, bo tą tajemniczą osobą był
mężczyzna. Łysy z długą blizną biegnącą przez lewy policzek robił w
najlepszym przypadku średnie wrażenie.
- Nazywam się Obliv Mattar. Czy to ty jesteś magiem? - zapytał wprost.
-
Owszem, niektórzy ludzie tak nas nazywają. W jakiej sprawie
przychodzisz? - zapytałem. Ten człowiek zaczynał mnie denerwować swoim
brakiem szacunku i respektu do mnie.
- A więc jeszcze raz się
przedstawię. Jestem Obliv Mattar, kapłan bogini Styry. Miło mi pana
poznać. - No teraz znacznie lepiej pomyślałem.
- Ja jestem Ari Sibar Morfe - przedstawiłem się. - W czym mogę szanownemu kapłanowi pomóc?
-
No więc magu mam problem i mam nadzieję, że mógłbyś pomóc mi go
rozwiązać. Oczywiście znam wasze stawki i wiem że twa pomoc nie jest
tania. Zapewniam jednak że mam pieniądze.
- A na czym polega ten
problem? Jeśli jest to w mojej mocy chętnie pomogę. – Cóż, pieniądze mi
się kończyły a przede mną jeszcze bardzo długa droga. Chętnie sobie
dorobię przy okazji pomagając kapłanowi.
- Otóż szanowny magu –
zwrócił się do mnie już przyciszonym głosem – ma świątynia znajduję się
parę dni drogi stąd. Dwa dni temu została ona jednak zbezczeszczona i
cenna relikwia trafiła w ręce rabusiów. Dowiedziałem się, że ta sama
szajka będzie przejeżdżać niedaleko jutro. Mam już nawet własnych ludzi
których zwerbowałem. Liczy dziewięciu mężnych wojowników. Liczba
bluźnierców jest podobna, jednak oni mają prawdopodobnie na swoich
usługach maga. I w tym tkwi problem. Panie gdybyś pomógł zaskarbił byś
wdzięczność nie tylko moją ale i wiernych bogini Styry.- Niestety to
zupełnie zmieniło postać rzeczy. A szkoda.
- Przykro mi kapłanie ale
magowie ze sobą nie walczą. Z ostatniej wojny wynieśliśmy trochę
doświadczenia. - Takie mieliśmy niepisane zasady i zamierzałem się ich
trzymać.
- Proszę cię, przemyśl to jeszcze raz. Wiem że ta skromna
suma pięćdziesięciu srebrników to nic dla maga ale pomyśl o wiernych. -
Ooo! O takiej sumie nie wspominał. Za takie pieniądze można raz złamać
jakieś tam zasady. I tak niebyły przecież nigdzie spisane. A skoro mag
przyłączył się do rabusiów to tak czy inaczej przecież zasługiwał na
karę. Mogę tłumaczyć że ten, łamiąc nasze prawa, wmieszał się do
ludzkich sporów. A to było zakazane.
- Nie chcę wzbudzić gniewu twej
bogini więc ci pomogę. Ale pewne kwestie trzeba załatwić teraz. Połowa
pieniędzy dzisiaj połowa po odzyskaniu relikwii. Co ty na to?
- Och, panie, jestem ci naprawdę wdzięczny, niech Styra cię błogosławi. - Na twarzy kapłana odmalowała się widoczna ulga.
- Dobrze więc kiedy ta banda będzie w pobliżu?
-
Panie jutro przed południem będzie znajdować się prawdopodobnie kilka
mil od miasta. Wraz z ludźmi możemy po ciebie przyjść. Jeśli sobie
życzysz oczywiście.
- Tak jeślibyś mógł wpadnij po mnie. A teraz –
zapytałem zmęczonym tonem – czy jest coś jeszcze?, bo zmęczony po
podróży udałbym się już na spoczynek.
- Nie panie, to wszystko.
Jutro przed południem. Do zobaczenia. - Po czym wstał i bez dalszego
gadania wyszedł z oberży. Na stole zostawił jednak mały woreczek,
pełen, jak się okazało małych srebrnych krążków. Cudownie. Może i dla
wiekowego maga taka suma była znikoma. W końcu jeżeli mag dożył
starości musiał być albo naprawdę dobry albo mieć bogatego protektora.
Ja jednak bogatego protektora nie miałem a moc jeśli takową posiadałem,
to nie do końca potrafiłem kontrolować i wykorzystać. Więc utrzymywałem
się z takich właśnie zleceń. W końcu i ja się podniosłem. Zabrałem mój,
cały czas mokry, płaszcz i udałem się do swojego pokoju. O ile ta wąska
klita z ledwie mieszczącym się łóżkiem zasługiwała na miano pokoju.
Przed snem miałem jeszcze jedną ważną sprawę do przemyślenia. O ile
złodzieje relikwii naprawdę mieli w swoich szeregach maga, muszę się
poważnie zastanowić jak to rozegrać. Oczywiście to zależy od tego
jakiego rodzaju magii używa. Mam nadzieję że będzie to woda. Magowie
czerpiący energię z tego żywiołu są na ogół szkoleni przede wszystkim w
technikach defensywnych, ot jakieś wzmocnienie czy tarcza. Gorzej
jednak jeślibym miał do czynienia z magiem ognia, uczonego prawie
wyłącznie technik ofensywnych. Jeśli tak, będę miał szczęście jeśli nie
spłonę razem ze wszystkimi. Do tego dochodzi brak doświadczenia. Jeśli
napotkam maga lepiej obytego w walce, o co nie trudno zważywszy na mój
młody wiek, mogę znaleźć się w prawdziwych tarapatach. Jedyną moją
szansą w takim przypadku będzie zaskoczyć wroga. Jeśli nie będzie się
mnie spodziewać, wątpliwe aby mógł się obronić. W dodatku wątpię by
miał jakąkolwiek wiedzę na temat mocnych i słabych stron cieniomagów.
Wiedza rzadko spotykana podobnie jak sami magowie cieni. Błądząc w tych
rozmyślaniach zapadłem w sen. Nieniepokojony przespałem całą noc i
większą część poranka. Cóż zmęczone ciało musiało odpocząć jeśli ma
podołać przyszłym trudom.